Więzienie

Klawisz

Idź pogadaj, bo jesteś nietypowy.

Któż może być bardziej wykluczony od zamkniętego w celi przestępcy? Ale w tym przypadku opinia publiczna bywa jednoznaczna – „…i dobrze mu tak. Zasłużył sobie na to. Doigrał się. Wykluczenie mu się należy”. Czy jednak zawsze sprawa powinna być tak jednoznacznie odkładana ad acta?

Rozmowa z Zygmuntem Lizakiem – byłym funkcjonariuszem Służby Więziennej.

Dlaczego wybrał pan pracę w więziennictwie?

Gdy zacząłem pracę w więziennictwie, to zadałem sobie pytanie: Czy ja jestem doskonały? Odpowiedź była oczywista – nie. Szybko dlatego, podobnie jak reszta moich kolegów, zacząłem prawie z sympatią określać osadzonego jako „złodziej”. Ale wywodziliśmy to określenie od dwóch wyrazów: zło i dziej .

Czyli złodziej to nie koniecznie ten, który ukradł.

Nas druga strona równie dosadnie określała. „Klawisz” to jedno z najmniej obraźliwych określeń. Mało kto wie, że pochodzi od łacińskiego „clavis” czyli klucz. A ja osobiście zamykając kogoś na klucz wcale nie myślałem o tym, jak go zamknąć przed światem, ale odwrotnie jak mu później ten świat otworzyć.

Zacznijmy jednak od początku. Skończył pan studia pedagogiczne i …

Wcale nie marzyłem o więziennictwie. Bycie funkcjonariuszem służby więziennej to nie jest zawód, o którym się marzy. Studia mnie nie przygotowały należycie do tego zawodu. Po wielu własnych obserwacjach doszedłem do wniosku, że z ludźmi trzeba po prostu rozmawiać. Zauważyłem, że z tymi, którymi ja teraz rozmawiałem, nikt dotąd nie rozmawiał w taki sposób, żeby byli oni w centrum uwagi.

Zawiodły wszystkie instytucje?

Pierwsza to rodzina, a następne: szkoła, parafia, państwo. Zabrakło kogoś, kto złapałby w odpowiednim czasie za rękę i upomniał: Nie zabijaj, nie kradnij itd.

Wszyscy jesteśmy ludźmi, a ludzie mają skłonność do złego. Zło jest atrakcyjne, zło pociąga. Szatan działa.

Zaczął pan w dość ekstremalnych warunkach patrząc z dzisiejszej perspektywy.

Jako młody pracownik więziennictwa w kwietniu 1988 roku mocno przeżyłem wykonanie ostatniego wyroku śmierci w Polsce. Stało się to w więzieniu, w którym pracowałem w Krakowie przy ulicy Montelupich. Dla mnie jako pedagoga kara śmierci nie stanowiła żadnej kary. Jako pedagog widziałem cały czas inne instrumenty. Wiedziałem, że nagrodą mogę wzmacniać pozytywne zachowania, a określonymi w przepisach karami mogę hamować niewłaściwe zachowania.

A wyrok śmierci?

Co to za kara? Niczego nie możemy już zmienić. Po prostu zabijamy człowieka. Nie mogłem pogodzić tych dwu rzeczywistości. Jednej, która nakazuje „nie zabijaj” i drugiej, w której zabija się za karę. Jeżeli ja pracuję w jakimś systemie, który zakłada, że ja mogę ludzi zmienić, to dlaczego pozbawiam się możliwości zmiany. Bzdura.

Był pan bardzo niekonwencjonalnym młodym klawiszem.

Do zawodu przyszedłem z nastawieniem, że mam dokonać próby zmian. Nie obarczać się odpowiedzialnością za to, że te próby udają się jedynie na 50 procent. Taka sama sytuacja istnieje we wszystkich więzieniach świata. Za dużo jest skazanych, za mało funkcjonariuszy profesjonalnych, za mało pieniędzy i najgorsze za mało przekonania społecznego, że ludziom w więzieniach w jakiś sposób trzeba pomóc, bo oni kiedyś będą wracać do społeczeństwa.

Kryminał to nie kloaka, do której możemy wszystkich wrzucić: pijanego rowerzystę, narkomana, mordercę, nieudacznika, alimenciarza i oczekiwać, że wszyscy oni się zmienią. Tego się nie da zrobić bez społecznego wsparcia.

Zaczął pan z więźniami rozmawiać.

Trzeba było od czegoś rozpocząć. Od sportu, zainteresowań, hobby. Zauważyłem, że ci ludzie pragną rozmawiać, bo nikt z nimi nie rozmawiał. Zazwyczaj proponowali przejście na ty. A dlaczego nie? Przecież nie jestem sędzią, to sąd cię skazał. Pogadajmy o tym, czego ci w życiu brakowało i jak ci ja mogę pomóc. Brakowało komuś gitary. To masz. OK. Jasiu bierz tę gitarę. Inny mówi, że brakowało mu młotka, bo chciał być stolarzem. Dobrze. Masz tu narzędzia i zostań stolarzem. Będziesz tu w wiezieniu robił piękne stoły. Bo za co mi państwo płaci? Za to właśnie, żebym z takimi ludźmi rozmawiał i starał się pomóc. On mi na to, że to jest naiwne. A ja w odpowiedzi, że tyle mojej naiwności co uczciwości. Gadałem o wszystkim. Z jednym o Dostojewskim, z drugim o Kafce. „Panie patrz Pan. To każdy, kto ma średnie wykształcenie wie, kto to był Kafka i czytał „Proces” albo skłamał, że czytał. Pokaż Pan tę książkę. Ona jest tak jakby o mnie.”

Przekonywał pan ich do siebie?

Dwóch mężczyzn sobie rozmawia. W pewnym momencie zauważamy, że między nami zaistniał jakiś kontrakt. Ty mi dajesz 50 procent swojej uczciwości, a ja na 50 procent staram ci się pomóc, żebyś mógł wcześniej skończyć odbywanie kary, powiedzmy o pół.

Ta moja metoda rozmów z osadzonymi sprawiła, że przylgnęło do mnie określenie „klawisz nietypowy”. Moje rozmowy sprawdziły się. Okazało się, że poprzez kulturę czyli wspólne lektury, śpiewy, twórczość mogłem zrobić wszystko. Zaprosić Jacka Kaczmarskiego i zrobić eksperyment pod tytułem „Czy mury runą?”. Taki eksperyment architektoniczno – penitencjarny. Mogłem zaprosić Dańca, żeby opowiadał kawały, a skazany mógł na to stwierdzić: „Panie Marcinie, Pan jest takim wesołym artystą, że z Panem mógłbym siedzieć nawet 30 lat.” To były różnorakie, po tysiąckroć prowadzone rozmowy. Z każdej z nich coś wynikało.

Co konkretnie?

Na pierwszy rzut oka niewiele. Na świecie 60 – 70 procent skazanych po odbyciu kary znów wraca do zakładów. System jest niedoskonały, niewydolny. Musi istnieć indywidualny kontakt człowieka z człowiekiem. Jeden musi spróbować zaufać drugiemu i coś dać od siebie. Wtedy może się wydarzyć coś pozytywnego, albo nie. Pytają mnie często: „A ile razy Panu się udało?” Odpowiadam, że nie wiem dokładnie, bo nikt takich badań nie prowadzi. Na własnym przykładzie mogę jednak stwierdzić, że bardzo niewiele. Ktoś kto mówi, że w jego przypadku było inaczej – przechwala się.

Co dały te pańskie rozmowy z więźniami?

Mogłem traktować więźniów w sposób podmiotowy, zindywidualizowany i humanitarny, tak jak w podręczniku. Na przykład zapowiedziano, że kardynał Macharski przyjdzie na pasterkę. Stało się oczywiste, że należy się świetnie przygotować. Naturalnie wspaniała choinka, wskazany więzień nauczył się grać na gitarze „Zło truchleje…” Dodatkowo padł pomysł stworzenia krakowskiej szopki. Jeden ze skazanych (nie będę używał nazwisk, bo wszyscy oni są już na wolności) Roman dostał polecenie zrobienia szopki. Gdy już była gotowa, posłał ją na ogólnie dostępny, organizowany na Rynku Krakowskim konkurs na szopki. Zdobył pierwszą nagrodę. Zobaczył tę szopkę muzealnik ze Sztokholmu. „Panowie! Piękna szopka. Idziemy na wódkę i obiad.” Roman na to: „Panie na wódkę nie mogę iść, bo jestem z klawiszem Zygmuntem i musimy wrócić do więzienia.” Później okazało się, że Szwed chciał zamówić szopkę krakowską z elementami architektury sztokholmskiej. Roman podjął się tego trudu. Nikt oczywiście nie wierzył, że Roman pojedzie do Szwecji. Jest rok 1996, a Roman koniec kary ma w roku 2006. Szopka jest skończona. Co tu robić. Musi być mocna motywacja. Ważne względy społeczne: A – promocja polskiej kultury za granicą, B – uwiarygodnienie demokratycznych przemian w polskim systemie penitencjarnym. Udało się. Wielka wystawa w Sztokholmie, olbrzymi sukces. Niestety przebiła nas Szymborska, bo w tym samym czasie dostała Nobla. Roman wystąpił po powrocie o ułaskawienie. Ułaskawienie dostał. Żyje teraz uczciwie. Zajmuje się sztuką. Robi szopki. Aranżuje prace malarskie, rzeźbiarskie. Po jego wyjściu stawiali zakłady, kiedy wróci. Nie wrócił.

Nieprawdopodobny sukces.

Niestety nie mogę powiedzieć, że to mój sukces, bo to sukces Romana. Nieraz jak się spotykamy i ludzie pytają skąd się znamy odpowiadamy: „Połączyła nas sztuka”.

Był jeszcze jakiś uratowany poprzez rozmowy?

Jasiek dostał ode mnie gitarę. „Masz, możesz grać najlepszego bluesa. Przecież to pieśni uciemiężonych Murzynów i innych skazańców. Dobry gatunek. Możesz grać”. Jasiek wyszedł już z pierdla. Do tej pory nie wrócił. Gra sobie na tej gitarze gdzieś w Manchesterze. A Jasiek stanowił typowy przykład kogoś, kto trafia za kratki. W domu przeszkadzał. Musiał go więc opuścić. Ile ukradł, tyle zjadł. Jasiek to żywy dowód na porażkę wszystkich instytucji, które się zajmowały jego wychowywaniem: dom dziecka, domy poprawcze, zakłady karne prawie wszystkie w całej Polsce. I siedział tak do momentu, aż dostał tę gitarę i czymś się zajął. Wyszedł z więzienia i uczciwie sobie żyje.

Jeszcze ktoś?

Przypadek pewnego artysty. Zabił on drugiego artystę. Zabójca był reżyserem teatralnym, a ofiarą Andrzej Zaucha – piosenkarz. Szef wysłał mnie: „Idź pogadaj z artystą, bo ty jesteś taki nietypowy”. Ten z którym miałem rozmawiać dostał wyrok 15 lat pozbawienie wolności. Co robić z tym czasem? Trzeba zabić go, ale jakoś inaczej. Siedząc w więzieniu zaczął robić filmy. Zdobyły one pewien rozgłos po festiwalu w Gdyni. W części offowej dostały pierwszą nagrodę. Zrobił tych filmów kilka. Wszystkie krótkometrażowe. Role skazanych grali skazani, a klawiszy – klawisze. Wszyscy w pewien sposób zintegrowali się. Coś się ważnego i ciekawego działo. Przygoda była wielka. Dostaliśmy kontrakt z ZDF Arte, żeby zrobić etiudę według Dostojewskiego. Niemcy mieli za to zapłacić i jeszcze dodatkowo nakręcić film o tym, jak my kręcimy. Reżyser dzisiaj jest już wolny. Odbył karę i został w Polsce, choć to nie była jego ojczyzna. Mieszka pod Warszawą. Dalej pracuje w branży filmowej. Działa jednak pod pseudonimem. Nie chce, aby ludzie mówili: „Aha. To ten skazany, który zabił kiedyś Andrzeja Zauchę”. I ma rację. Stygmat więźnia zostaje na stałe. Kiedyś piętno wypalali na czole. Dzisiaj już tego się nie robi, ale stygmat niewątpliwie istnieje. Bo to jest tak. Bez względu na to czy w więzieniu pracujesz, czy odbywasz karę, kiedyś z więzienia wychodzisz. Ale więzienie z ciebie nigdy.

A problemy? Były?

Taki oto przykład. Społeczeństwo domaga się: „To są przestępcy, oni powinni wisieć, kara powinna być ciężka. – A ty cyrki robisz. Filmy im puszczasz. Jak to jest możliwe? Sumienia nie masz. Trzeba mieć współczucie dla ofiar.” Ja mam współczucie dla ofiar. Ale moim zawodem jest pomaganie tym, którzy zgrzeszyli, którzy popełnili przestępstwo. Bo to jest tak. Jeżeli ktoś ma w ręku nóż i wbija ten nóż komuś w plecy, to z jednej strony przyjeżdża karetka i zabiera tego, kto ma nóż w plecach. Przebite plecy ceruje, zszywa chirurg i tym się zajmuje. Z drugiej strony przyjeżdża policja zatrzymuje delikwenta, prokurator w sądzie go oskarża, sąd go skazuje. I co na tym koniec? Nie. Ktoś musi profesjonalnie zająć się tym, kto tego noża użył. Żaden z funkcjonujących na świecie systemów penitencjarnych nie jest doskonałym. Ja nie będę udoskonalał systemu, ale mogę próbować rozmawiać z ludźmi, którzy w tym systemie kary odbywają. I zawsze mówię: „Słuchajcie. Nigdy nie jest za późno”.

Był pan cholernie zdeterminowany.

Czy ktoś wierzy, czy nie wierzy. Czy jest ateistą, czy nie, obraca się w kręgu naszej europejskiej kultury czyli w obrębie chrześcijaństwa. A zatem powinien wiedzieć, że Chrystus umierał na krzyżu, a po jego obu stronach wisieli dwaj łotrzy. Jeden z nich do Chrystusa powiedział: „Chłopie toś ty po wodzie chodził, no to spraw, żebyśmy z tych krzyży zeszli.” No to drugi łotr odezwał się w ten sposób: „Nie załatwiaj tu prywatnych spraw, bo sytuacja jest epokowa. Ludzkość cała zostanie zaraz zbawiona. A ty sobie tutaj jakąś prywatę uprawiasz.” Jezus wówczas do tego drugiego łotra powiedział: „Zaprawdę jeszcze dziś będziesz ze mną w niebie.” Nasza religia jest taka, że pierwszym oficjalnie kanonizowanym człowiekiem został łotr. Nasza religia jest dla ludzi, którzy grzeszą, popełniają zbrodnie, popełniają występki. Chodzi o to, żeby się poprawiać.

Pracę dobrego klawisza można porównać z pracą dobrego księdza, który pracuje, pracuje, pracuje i nieraz uda mu się kogoś poprawić. Poprawa to nie sukces tego księdza, ani tego klawisza, tylko efekt ciężkiej pracy tego, który zechciał się zmienić.

Pan bardzo ceni więźniów, których pan ocalił.

Życzę im wolności przez duże „W”. Ja jako emeryt służby więziennej Zygmunt Lizak im tego życzę.

Rozmawiał Albert Pobóg

18 kwietnia 2019